Wyspani ruszyliśmy w stronę mostu na Tarze. Tuż za mostem jest tablica informująca, że niedaleko jest monaster św. Archanioła. Dla nas takie tablice to nie tylko zachęta ale jakby nakaz aby zobaczyć jeszcze coś i jeszcze coś. Pojechaliśmy. Droga gruntowa, później asfalt, który budzi nadzieję żeby szybko ją rozwiać zmieniając się w kamienie. Ale strzałki do monastyru utwierdzają o słusznym kierunku. Trafiliśmy. Nie tylko do monasteru ale również na początek mszy. A że dziś niedziela to zostaliśmy na niej. Ja wystałem do końca. Dobrze, że ten czarnogórski język da się zrozumieć bo bym się czuł jak na tureckim kazaniu. Będąc w Ziemi Świętej poznaliśmy trochę różnych rytów chrześcijańskich nabożeństw ale tu pierwszy raz od a do zet albo lepiej od alfy do omegi. Ale Ojcze Nasz wygłosiłem po polsku. Wyszedłem tuż przed końcem gdy nadeszła ceremonia rozdania chleba. Nie będę przeszkadzał - niemniej jednak przyszedł i do mnie oddalonego od cerkwi już jakieś 100 metrów. Miłe to było. Kazał też wziąć dla żony.
Po nabożeństwie wróciliśmy na most na Tarze. Kolejne naj. Niezłe jak na taki mały kraj. Podobno najwyższy w Europie. 172 m do rzeki. Ma się porównanie gdy dołem płyną pontony. Nad rzeką przeciągnięte dwie liny tyrolki. Start tuż za mostem. Koszt 10 €. Jeśli tu kiedyś wrócę to z córką i wtedy polecimy oboje. Bo jeśli coś, to nikt po nikim nie będzie płakał. Na razie tylko popatrzeliśmy. A widoki fajne.
Od tej pory zaczęliśmy powrót, czyli odwrót. To znaczy przejazd nad morze. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę popatrzeć jak startują pontony na spływ po Tarze, w klasztorze św. Jerzego w Dobrilovinie, po którym oprowadza siostra poliglotka – trzeba tylko założyć kiecki. Jak zamknięte to zapukać na plebani. Psów się nie bać. Później jeszcze wjechaliśmy w następny kanion: Moraczy a za nim do klasztoru Moracza (tutaj też można dostać zawrotu głowy od malowideł naściennych i sufitowych). Zaznaczam, że mniejsza cerkiew, jakby omijana jest starsza. W największy upał czyli około 14-ej tuż przed przedmieściami Podgoricy zatrzymaliśmy się na orzeźwiającą bardzo kąpiel w Moraczy. Ekstra – tylko dno kamieniste i miejscami śliskie.
Wymyśliłem sobie, że do Ulcinj pojadę drogą nad jeziorem Szkoderskim i gdzieś tam zjemy obiad. Widoki na jezioro fantastyczne. Ale nie wszystko poszło jak by się chciało. Po jakiś 10 km – a w tych górach to prawie godzina jazdy, zastanowił nas brak ruchu z przeciwka i chmury jak dymy. Zatrzymaliśmy się obok jakiegoś samotnego domu, przy którym gospodyni sprzedawała dary winnicy. Potwierdziła nasze obawy. Prawdopodobnie gdzieś tam dalej jest pożar (za górą) i trzeba by poczekać na jakieś auto z przeciwka w celu zaciągnięcia języka. Postaliśmy z kwadrans, nic nie nadjechało. Natomiast pani gospodyni przyszła z poczęstunkiem. Podziękowaliśmy i szybko zawróciliśmy gdyż prawo jazdy jest mi niezbędne do życia. Pojechaliśmy dookoła czyli bliżej i szybciej. Tunelem za 4 €. (bus – zwykły 2,5 €). Głodni (w górach nie było żadnej piekarni!!!) dotarliśmy dość późno do Ulcinj i od razu pojechaliśmy na Wielką Plażę. Nawet nieźle urządzone. Auto można zostawić w cieniu pinii. Na piaszczystą plażę nie tak daleko. Nie cała jest zajęta pod płatne leżaki i parasole. Zejście do wody płytkie więc z dziećmi można spokojnie. Prysznice do opłukania ogólnodostępne. WC też. Przy piwku doczekaliśmy zachodu słońca.